Oderwałam tego małego skurczybyka od karku czarnego.
Walnęłam nim o drzewo i rozprułam brzuch, rozgryzając przy okazji gardło.
Jak ja uwielbiałam takie krwawe unicestwianie wroga. A ostatnio mogłam się tym zajęciem rozkoszować nadzwyczaj często.
Wdychałam zapach krwi. Mimo, że ta krew bardziej śmierdziała, w smaku była przecudowna.
Polizałam ciało, które po kilku ciosach nie przypominało już dawnego białego zwierzęcia.
Wylizałam trochę krwi po czym zwróciłam się zaatakowanego wilka.
Podnosił się powoli, a z jego karku obficie lała się czerwona ciecz.
podeszłam do niego jakby nigdy nic i powiedziałam:
-Cześć, jestem Blossom. A ty?
-Ashley.- wysapał. Wyglądał na bardzo miłego. Nigdy nie lubiłam zbytnio... W zasadzie nikogo.
-Miło mi, bardzo źle się czujesz?- zapytałam udając szczery uśmiech.
-Kark mnie bardzo boli.
-Ojojoj. Chodź, zaraz coś na to zaradzimy.- mówiłam słodkim głosikiem.
Nie było to do mnie podobne, ale samotność, nuda i te białe
powykrzywiane cosie robią z istotami żywymi różne rzeczy. A w
szczególności z ich psychiką. Jeśli tylko wyczuję, że robi się
nieśmiały, albo zbyt miły, to znów będę wredna i oschła.
-Dasz radę iść sam?- zapytałam już normalnym tonem. Popatrzył lekko
zdezorientowany. No tak. Dużo wilków nie było przygotowanych na tak
nagłą zmianę tonu.
-Tak, chyba tak.- rzekł niepewnie.
-Chodź, w lesie jest trochę bezpieczniej. Z doświadczenia wiem, że tam jest ich mniej.
-Okej. -odrzekł.
Ashley? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz